Rufus Wainwright "Release The Stars"

Grzegorz Chojnowski | Utworzono: 2008-03-15 12:19 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Zobacz i posłuchaj fragment występu Rufusa Wainwrighta:

Ten urodzony w Stanach Zjednoczonych 34-letni wokalista, syn folkowych śpiewaków: Kate McGarrigle i Loudona Wainwrighta III, wydał pięć studyjnych albumów, zauważonych nie tylko przez krytyków. Magazyn "Rolling Stone" obwołał go 10 lat temu najbardziej obiecującym twórcą roku, wychwalając debiutancką płytę. Ostatnia, o której za chwilę, najlepiej poradziła sobie w Wielkiej Brytanii, wędrując na pozycję nr 2.

W swojej karierze Rufus Wainwright występował na trasach z Seanem Lenonnem, Stingiem, Tori Amos. To artysta u nas nieodkryty, a na międzynarodowej scenie muzyki trochę bardziej ambitnej znany, podziwiany i po prostu lubiany. Niemal przez wszystkich. Leonard Cohen wysoko ceni śpiewane przez Rufusa wersje własnych piosenek.

Szeroka publiczność musi go kojarzyć z pierwszego "Shreka", gdzie wykorzystano jego wersję słynnej "Hallelujah". Muzykę Rufusa Wainwrighta określa się mianem barokowego popu lub popery. On sam nie ukrywa fascynacji światem muzycznego teatru, właśnie pisze swoją pierwszą operę. Ma być wystawiona w Metropolitan. Zresztą w grudniu ukazały się DVD i dwupłytowy album, na którym Rufus rekonstruuje legendarny koncert Judy Garland z 1961 r.

Najnowsza płyta Wainwrighta "Release The Stars" jest jego najdojrzalszym albumem, co oznacza również, że słuchacz też dojrzewa do zanurzenia się w muzyczny świat muzyka. Znajdziemy tu elegijne ballady, ale i musicalowe hity z wyobraźnią. W każdym numerze czuć artystę z wizją, w której zresztą tym razem pomagają głównemu bohaterowi takie sławy jak Richard i Teddy Thompson, mama Kate Garrigle, Joan Wasser, Marius de Vries oraz inny z producentów Neil Tennant - tak, ten z Pet Shop Boys. Nad całością czuwa jednak Wainwright, czyli - krótko mówiąc - ani jeden charakterystyczny dla zaproszonych gości dźwięk nie ma prawa zabrzmieć na autorskiej ścieżce rzeczywiście świadomego własnej drogi Rufusa.

Słuchając "Release The Stars" momentami przypomina się filmowe "Moulin Rouge" Buzza Luhrmana. Podobny oddech, rozmach, spektaklowy i spektakularny styl. Po to, by za chwilę przejść do stylowej ballady spod znaku późnych Beatlesów.

"Jadę do miasta które już zostało spalone/ Do miejsca już dotkniętego niełaską/ Znajdę tam ludzi których już spotkał zawód / Jestem zmęczony Ameryką". Krytycy podkreślają antybushowski akcent utworu "Going To A Town", ale zawężanie tekstów Rufusa do politycznej czy społecznej, obyczajowej aktualności byłoby nieporozumieniem, takim samym jak pomijanie jego zaangażowania w sprawy współczesnego świata.

Wainwright potrafi jak mało kto zachować proporcje. Taka sztuka nie udała się np. na ostatnim albumie Annie Lennox. Bo to, co wyróżnia Rufusa z tłumu zdolnych trzydziestolatków to właśnie wyjątkowa umiejętność godzenia pompy z kameralnością, swobodnego przechodzenia od rejestru do rejestru, od piano do forte, od tragedii do komedii.

Melodramatyczny Wainwright pyta w otwierającym utworze tej płyty "Did I Disappoint You?" ("Czy cię rozczarowałem?"), a słuchacz "Release The Stars" nie musi czekać do końca dwunastej piosenki, by kiwnąć głową, że nie. Na pewno nie tym razem.


Rufus Wainwright "Release The Stars", Geffen Records, 2007

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.